O życiu w niezgodzie ze sobą oraz niepodążaniu ścieżką serca.

Zainspirowany myślami Tomasza Stawiszyńskiego chcę się podzielić pewnym trudnym do uniknięcia w terapii momentem.

Kamil Baczewski

10/2/20246 min read

Dwa tematy zbiegają mi się ostatnio ze sobą: bycie w niezgodzie ze sobą, wytrzymywanie cierpienia (zgoda na nie) oraz temat odpowiedzialności terapeuty za proces.

Na jednej z ostatnich sesji z pewną osobą usłyszałem zdanie: "Mącisz mi w głowie. Stawiasz dużo pytań i nie dajesz mi odpowiedzi. Przy Tobie trudno jest mi zrozumieć siebie i mam więcej chaosu niż kiedy sama próbuję sobie poradzić z myślami w głowie. Pomyślałem wtedy o tym, że w jakiś sposób nie spełniam tego zadania, które wydawałoby się jest kluczowe, czyli wprowadza harmonię w życie, pozwala ułożyć się ze sprawami, daje pokój w sercu i pozwala spać spokojniej. Chyba uczciwiej byłoby zaczynać pierwsze spotkanie od zdania: "jeśli przychodzisz tu po spokój, to zły adres. Dostaniesz pytania, nie odpowiedzi. Dostaniesz chaos, a nie spokój. Dostaniesz napięcie, a nie rozluźnienie". I oby na tym się nie skończyło, bo prawdopodobnie każdy miałby ochotę trzasnąć drzwiami zanim zdąży go nawiedzić myśl, że dokładnie to jest droga terapii.

Poniższy tekst jest wytworem wyobraźni, nie jest jednak oderwany od rzeczywistości. Choć nie wydarzył się naprawdę w jednym spotkaniu, to jednak wydarzał się wiele razy w różnych spotkaniach. Nie jest o nikim konkretnym. Jest fikcją literacką, nakarmioną doświadczeniem.

- Hej, z czym dziś zaczynasz?

- Cześć. Sama nie wiem. Od kilku dni mam poczucie, że wszystko mi się w życiu zaczyna walić. Tak naprawdę mam jeden problem, ale powoduje tak wiele myśli i niepokoju... Chodzi o moją przyjaciółkę. Spędzamy ze sobą wiele czasu, ale z jakiegoś powodu ostatnio nie możemy się dogadać nawet w najprostszych sprawach. Chcemy iść do kina i ja chcę na jedno, ona na drugie. Spotykamy się na kawę i ona chce w domu, a ja chcę wyjść do ludzi. I nawet jak już coś postanowimy, to całe wyjście traci sens... ja nie czuję się dobrze, a ona udaje że wszystko jest okay, nie trzeba się przejmować... i nie mam pojęcia skąd się to wszystko bierze, to całe nieporozumienie. Przecież od zawsze świetnie się rozumiałyśmy, a teraz nagle jest tak trudno...

- Och, słyszę! Czy stało się między wami coś, co było dla was trudne?

- Nie, nic takiego nie było. Po prostu, od kilku dni nie możemy się zrozumieć.

- Pamiętasz czy kiedy to się zaczęło to towarzyszyły temu jakieś okoliczności?

- Nie, nic takiego. Zwyczajny tydzień jakich wiele.

- A jak się czujesz teraz, siedząc tutaj i opowiadając mi o sytuacji pomiędzy wami?

- Jest okay. Nic specjalnego nie czuję... (po chwili) Jest mi smutno i jestem sfrustrowana.

Długo jeszcze szukały możliwych przyczyn... ale żaden trop wydawał się nie pasować. Żadną drogą nie mogły dojść do tego skąd się bierze całe to niedogadanie. Minęło kolejnych 30 minut, ale poszukiwania nadal nie zbliżały ich do żadnego rozwiązania. Frustracja gęstniała w pokoju, gromadziła się wokół nich i oplatała szyję spłycając oddechy. T zatrzymała się na tym poczuciu. Poczuła, że nie może nic zrobić, że w tym miejscu nie ma ruchu, nie ma żywości. Każdy ruch w kierunku diagnozy/rozpoznania przyczyn trudności K kończył się brutalnym ucięciem. To nie ma znaczenia. To też nie! Nie tędy droga. Nie, nic nie czuję prócz frustracji. Wszelkie działania przynosiły kontrę. T uświadomiła sobie swoje poczucie. Zapytała:

- K, mija już 30 minut naszego spotkania. Mam poczucie, że do niczego dziś nie doszłyśmy i do niczego nie dojdziemy, nie tą drogą, jaką podjęłyśmy. (Twarz K wyostrzyła się w niesmaku i frustracji raz jeszcze). Poczułam wyraźnie, że nie jesteśmy w stanie tego zrozumieć. Widzę, że cierpisz z tego powodu, nie jest Ci w tym dobrze, i myślę, czuję, że i mnie ta sytuacja frustruje. To nieprzyjemne uczucie być w roli terapeutki, która nie wie co zrobić by ulżyć twojemu cierpieniu. Zastanawiam się, choć może to szalone, czy tak jak jest, może na ten moment tak zostać? Czy masz w sobie zgodę na to, że po wyjściu stąd będzie Ci trudno?

- Ale jak to? Czy nie powinnyśmy się starać by to odeszło? Powinnaś znaleźć jakiś sposób... Nie podoba mi się to. Nie chcę zostawać z tym poczuciem...

- Wiesz, K, rozumiem to doskonale. Ja również chciałabym abyś doświadczyła ulgi, aby było Ci lżej po naszym spotkaniu. Faktycznie, większość naszych sesji kończyła się dla Ciebie dobrze, tak mówiłaś mi ostatnio, że czujesz ulgę i oddychasz po naszych spotkaniach. Dziś harujemy jak szalone aby tego dokonać, a tymczasem nic takiego się nie dzieje. Czy nie uważasz że to dziwne?

- Tak, dlatego powtarzałam wszystkim, że jesteś świetną terapeutką, że bardzo mi pomagasz. Tego się nie spodziewałam. Myślałam zawsze, że choćby nie wiem co się działo, to Ty będziesz wiedzieć co zrobić. Znajdziesz sposób...

- Faktycznie, do tej pory starałyśmy się znaleźć sposób i zazwyczaj to się udawało. Dziś jest inaczej. Myślę, że przez bardzo długi czas budowałyśmy tutaj relację, która prędzej czy później, a w naszym wypadku, dzisiaj, wystawiona będzie na szwank. Spotykamy się dzisiaj, i tak się dzieje, że nie potrafię być dla Ciebie pomocna. Jak się z tym czujesz?

- Jestem zła. Wkurzona. I bardzo mnie to boli. (oddycha ciężko) I przykro mi, bo naprawdę się dziś starałam. Czekałam na tę sesję, bo samej już nie dawałam rady.

- Czy masz poczucie, że dziś zostałaś tutaj sama?

- Tak.

- Jak w twoim odczuciu wygląda dzisiejsza sesja?

- Była nijaka. Nic wartościowego się nie zadziało. Jak byłam sfrustrowana, tak jestem, a nawet bardziej. Jak było mi przykro, tak jest nadal.

- Wiesz, siedziałyśmy tutaj przez parędziesiąt minut razem. Mam wrażenie, jakbyś mnie nie zauważyła. Jakbyś przychodziła tu po rozwiązanie. A co się działo między nami?

- Pytałaś mnie ciągle o to, co się działo ze mną i przyjaciółką przez ostatnie tygodnie. Jakbyś chciała mi pokazać, że jest jakaś przyczyna.

- O, faktycznie, tak było. Bardzo chciałam pomóc Ci znaleźć przyczynę. Teraz widzę, że nie to było Ci potrzebne! A czego potrzebowałaś ode mnie dzisiaj?

- Sama nie wiem...

- Wiesz, widzę Cię teraz, zasmuciłaś się, skuliłaś w sobie. Pomyślałam właśnie, że tak jak twoja przyjaciółka, ja też nie posłuchałam twoich potrzeb. Chciałam dać Ci to, co uważałam za potrzebne. Miałyśmy wspólny cel, ale szłyśmy innymi drogami. Twoja przyjaciółka też szła tam gdzie Ty, ale inną drogą. Czy to co mówię ma dla Ciebie sens?

- Tak, ale masz inny głos

- Ja też to czuję. Jak mnie słyszysz?

- Delikatnie. Jakbyś była niepewna. Jakbyś się o mnie bała.

- Kiedy patrzę na całe spotkanie dzisiaj, to myślę sobie, że dużo w nim frustracji. Co więcej, zaoferowałam Ci dzisiaj pozostanie w tym i chciałam się wycofać. Ale nasz kontakt nas utrzymał. Bardzo burzliwy pod koniec, ale nie opuściłyśmy się. Powiedziałaś mi, a ja powiedziałam Tobie. Jak Ci z tym podsumowaniem?

- Faktycznie. Moja P przestała mi odpisywać. Bałam się, że stąd wyjdę i zostanę sama. A teraz nie chcę być sama. Chcę być przy kimś.

- Przy mnie? (K nieśmiało potakuje) Mam propozycję: czy podasz mi rękę? Czasem problem, z którym się mierzymy nie jest rozwiązywalny wglądem, odkryciem, ale potrzebuje obecności. Tak sobie myślę, że dzisiaj długo szukałyśmy rozwiązania, odkrycia, a zabrakło obecności. Chciałabym chwycić Cię za rękę, żebyś poczuła moją obecność. Co Ty na to?

- Sama nie wiem... (przesuwa się na skraj krzesła, wychyla do T)

- Słyszę co mówisz, i widzę co robisz ciałem. Jak myślisz, co ono mówi?

- Intuicyjnie pcha mnie do Ciebie. Choć zawsze się bałam takich momentów.

- Nic nie musisz. To nie jest zadanie. To jest propozycja, i...

K, gdy T jeszcze mówiła wsunęła dłoń w jej dłonie. Poczuła ciepło, ale nic nie powiedziała. Jej dłonie były zimne, co T odnotowała w pamięci i szybko odsunęła, zapominając w teraz, zagłębiając się w to czucie. Ciałem czuła, że K lekko drży. Miała wrażenie, że to drżenie wyrwało K z krzesła, z tego oczekiwania na dokończenie zdania. Jakby nie mogła znieść napięcia. "Już dobrze, K, już dobrze", pomyślała T.

- Czy jest jakaś myśl, którą chciałabyś wypowiedzieć na głos, i zabrać ją stąd, ze sobą w świat?

- Cieplej mi.

Zostały tak jeszcze minutę, karmiąc się wzajemnie wymianą.

- Już nie jestem sama - powiedziała K. Chwyciła paragon podawany jej przez T i wyszła łkając lekko.